Strona:PL Karol May - Winnetou 03.djvu/023

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   13   —

ników. Zdaje się widzowi, że jest przeniesiony na któryś z indyjskich targów bawełny.
Chodziłem tak po mieście, napróżno się rozglądając. Około południa zrobiło się bardzo gorąco. Na pięknej szerokiej Common-Street wpadł mi w oko napis piwiarni. Łyk pilznera nie mógł mi zaszkodzić w tym skwarze. Wszedłem więc do środka.
Jakiem powodzeniem cieszyło się już wtenczas to piwo, o tem przekonałem się z mnóstwa gości, siedzących w lokalu. Dopiero po długiem poszukiwaniu znalazłem w samym kącie niezajęte jeszcze krzesło. Stał tam niewielki stolik na dwie osoby, przy którym siedział już jakiś gość o powierzchowności, odstaraszającej od zajęcia drugiego miejsca. Poszedłem tam mimoto i poprosiłem, żeby mi pozwolił wypić przy sobie szklankę piwa.
Po jego twarzy przemknął uśmiech niemal politowania. Zmierzył mnie badawczem, pogardliwem prawie, spojrzeniem i zapytał:
— Macie pieniądze, master?
— Oczywiście! — odrzekłem, zdziwiony tem pytaniem.
— Możecie więc zapłacić za piwo i za miejsce, które chcecie zająć?
— Rozumie się.
— Well, pocóż w takim razie pytacie mnie o pozwolenie? Kalkuluję sobie z tego, że jesteście Dutchman, greenhorn w tych stronach. Dyabli porwaliby każdego, ktoby mnie spróbował zabronić usiąść tam, gdzie mi się zechce! Siadajcie zatem, połóżcie nogi, gdzie wam się podoba i dajcie każdemu, ktoby się temu sprzeciwiał, poza ucho!
Przyznaję szczerze, że postępowanie tego człowieka wzbudziło we mnie podziw. Poczułem, że mi pokraśniały policzki. Właściwie słowa jego obrażały mnie, zdawałem sobie, choć nie dość jasno, sprawę z tego, że powinienbym postarać się odeprzeć tę obrazę. Dlatego siadając, odrzekłem:
— Jeśli mnie uważacie za Germana, to macie słuszność, master, ale wypraszam sobie nazwę: Dutchman,