Strona:PL Karol May - Winnetou 02.djvu/162

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   408   —

— A czy sądzicie, że im powiedział o tem, co się stało i dlaczego do nich się chroni?
— Co za pytanie! Rozumie się, że przed nimi tego nie zataił.
— W takim razie zawiadomił ich także, że pościg jest prawdopodobnie bardzo blizko.
— Możliwe i to.
— Wobec tego ja się dziwię, że nie zarządzili żadnych środków ostrożności.
— Niema się czemu dziwić. Uważają to za niemożebne, żeby ta blizkość, o której mówicie, była tak znaczną i oczekują nas na jutro. Skoro się ściemni, zakradnę się tam i przypatrzę się całej historyi. Potem zobaczymy, co robić. Ja muszę dostać w swe ręce tego Santera!
— Dobrze, to i ja pójdę!
— To niepotrzebne.
— Ja uważam to wprost za konieczne.
— Sam Hawkens nie potrzebuje pomocników na zwiadach. Nie wezmę was z sobą. Znam was i waszą bezcelową humanitarność. Chcecie zapewne ocalić życie temu mordercy?
— Ani mi się śni!
— Nie udawajcie!
— Mówię, jak myślę. Ja także chciałbym bardzo Santera żywcem pochwycić i oddać Winnetou, a skoro się przekonam, że go żywcem nie ujmę, poślę mu kulę w łeb. Bądźcie tego pewni!
— Otóż to właśnie. Kulę w łeb! Zamierzacie w danym wypadku nie dopuścić do tego, żeby go zamęczono. Ja także jestem wrogiem takich traceń, ale temu opryszkowi życzę męczeńskiej śmierci z całego serca. Pochwycimy go i zabierzemy do Winnetou. Muszę się wpierw dowiedzieć, ilu jest Keiowehów, gdyż to nie ulega wątpliwości, że ich jest więcej, niż nam się tu pokazują.
Wolałem milczeć, gdyż jego słowa obudziły podejrzliwość w Apaczach. Pamiętali, że wstawiałem się za Rattlerem, więc blizcy byli tej myśli, że i teraz żywię