Strona:PL Karol May - Winnetou 02.djvu/146

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   392   —

pogrzebu. Potem dopiero będzie mi wolno wstąpić na drogę zemsty.
— A kiedy odbędzie się pogrzeb?
— Nad tem naradzę się z wojownikami. Albo pochowamy ich tutaj na miejscu, gdzie zmarli, albo zabierzemy ich do puebla, gdzie mieszkali wśród swoich. Jeśli jednak nawet tutaj będzie miejsce ich spoczynku, upłynie kilka dni, zanim spełnimy wszystkie czynności, związane z pogrzebem tak wielkiego wodza.
— W takim razie morderca umknie napewno!
— Nie. Chociaż bowiem Winnetou nie może go ścigać, to dokonają tego inni. Niechaj mi brat mój opowie krótko, jak się to stało, że tutaj przyszedł.
Teraz, kiedy chodziło o sprawy czysto rzeczowe, był spokojny, jak zwykle. Opowiedziałem mu to, czego żądał, poczem nastąpił krótki namysł. Podczas tej przerwy doleciało nas ciężkie westchnienie z miejsca, gdzie leżeli rabusie, zastrzeleni przezemnie. Widocznie któryś jeszcze żył. Udaliśmy się tam prędko. Jednemu z nich przeszła kula przez samo serce, drugi zaś był trafiony tak samo jak Nszo-czi i ten, żywy jeszcze właśnie, przyszedł był do siebie. Wytrzeszczył na nas oczy bezmyślnie i zamruczał jakieś niezrozumiałe słowa. Pochyliłem się nad nim i zawołałem:
— Przychodzę do was! Czy wiecie, kto teraz przy was?
Starał się widocznie przypomnieć sobie. Oczy rozjaśniły mu się rzeczywiście i usłyszałem ciche pytanie:
— Gdzie... jest... Santer?
— Umknął — odrzekłem, gdyż nie mogło mi przejść przez usta kłamstwo wobec umierającego, chociaż to był morderca.
— Do... dokąd?
— Tego niewiem, ale spodziewam się, że dostanę od was jakąś wskazówkę. Wasi towarzysze nie żyją, a wy także za kilka sekund przeniesiecie się na tamten świat. Nad grobem zachowacie się chyba lepiej, niż przedtem. Skąd Santer pochodzi?
— Tego... nie... wiem.