Strona:PL Karol May - Winnetou 02.djvu/086

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   334   —

— Zapłatę? Zdaje mi się, że nie zdołaliście skończyć. Czyż zapłacono wam przed ukończeniem roboty?
— Nie. Ja dostałem zaliczkę. Zarobek miano mi wypłacić dopiero po ukończeniu dzieła.
— A teraz przepadną ci te pieniądze?
— Tak.
— Czy dużo tego było?
— Jak na moje stosunki, bardzo wiele.
Milczał przez chwilę, a potem rzekł:
— Bardzo mi przykro, że mój brat przez nas taką stratę poniósł. Czy nie jesteś bogaty?
— Bogaty pod każdym innym względem, ale nie w pieniądze.
— Jak długo mieliście jeszcze mierzyć, żeby dojść do końca?
— Kilka dni.
— Uff! Gdybym był znał ciebie tak, jak teraz, bylibyśmy wpadli na Keiowehów o parę dni później .
— Żeby mi pozwolić dokończyć? — spytałem wzruszony tą wielkodusznością.
— Tak.
— To znaczy, że zgodziłbyś się na to, byśmy dokonali kradzieży?
— Kradzieży nie, lecz pomiarów. Linie, które na papierze kreślicie, nic nam jeszcze nie szkodzą, gdyż przez to samo nie uskutecznia się jeszcze grabieży. To zaczyna się dopiero wówczas, gdy przybywają robotnicy bladych twarzy, aby budować drogę dla konia ognistego. Jabym ci...
Zatrzymał się w środku zdania, aby rozważyć dokładnie to, co mu na myśl przyszło, a po chwili mówił dalej:
— Czy, chcąc dostać pieniądze, musiałbyś mieć te papiery, o których właśnie wspomniałem?
— Tak.
— W takim razie nigdy ci ich nie wypłacą, ponieważ zniszczono wszystkie wasze rysunki.
— A co się stało z naszymi przyrządami?