Strona:PL Karol May - Winnetou 01.djvu/181

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   167   —

— Nie wprowadzajcie mi tu zamieszania, sir! Udajcie lepiej, że nie zauważyliście nic takiego! Nie powinniście ich na siebie oburzać, jeżeli chcecie, aby wszystko poszło dobrze.
— Ale ja chciałbym także zasiadać w tej radzie.
— To zbyteczne.
— Ja sądzę przeciwnie. Ja muszę też wiedzieć, jakie postanowienia zapadną.
— Dowiecie się potem natychmiast.
— Ale jeśli postanowicie coś, na co ja się nie zgodzę?
— Nie zgodzę? Wy? Patrzcie na tego greenhorna! Wyobraża sobie naprawdę, że będzie dopiero zatwierdzał to, co przedsięweźmie Sam Hawkens! Czy mam was także pytać o pozwolenie, gdy sobie zechcę obciąć paznokcie, albo buty oczyścić?
— Tak tego nie rozumiałem. Chciałbym tylko być pewnym, że nie uchwalicie czegoś takiego, przez co życie obu Apaczów byłoby narażone na szwank.
— Co do tego możecie się zdać zupełnie na waszego starego Sama Hawkensa. Zaręczam słowem, że wyjdą zupełnie cało. Czy wam to wystarczy?
— Tak. Poważam słowo wasze, bo sądzę, że raz je dawszy, baczyć będziecie, żeby się spełniło.
Well! Zabierajcie się więc do roboty i bądźcie pewni, że sprawa pójdzie i bez was tak, jak gdybyście sami swój nos w nią wetknęli!
Musiałem się z tem pogodzić, gdyż zależało mi na ukończeniu pomiarów jeszcze przed starciem z Apaczami. Zabraliśmy się więc do przestrzeni z nową gorliwością i posuwaliśmy się naprzód bardzo szybko, gdyż Bancroft i jego trzej podwładni wytężali wszystkie siły dzięki temu, że przedstawiłem im grożące nam niebezpieczeństwo.
Gdybyśmy bowiem nawet cokolwiek żałowali byli naszych sił, to mogli przybyć Apacze, zanimbyśmy skończyli robotę, a wtedy los nasz nie byłby może tak bardzo przyjemny, albo z przyczyny ich, albo nawet Keiowehów. Jeślibyśmy zaś dzieło doprowadzili do końca