Strona:PL Karol May - Ocalone miljony.djvu/63

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

pod nami ze skały. Zdawało się, że z naszego miejsca niepodobna było zejść nadół; ale tylko się tak zdawało, gdyż właściwie rosły tu sosny gęsto obok siebie, rozpościerając gałęzie nisko nad ziemią i dzięki temu tworząc najlepszą, jaką można sobie wymarzyć, kryjówkę.
Winnetou znikł pod najniższemi gałązkami; poszedłem za jego przykładem. Posuwaliśmy się pod osłoną sosen, aż wreszcie dotarliśmy do ostatnich pni na dole.
Wpobliżu, z lewej strony, biło źródło ze skały; na prawo wznosiła się góra. Źródło rozlewało się w jeziorko szerokie na trzy łokcie, skąd strumień wił się dalej. Po drugiej stronie tego jeziora siedziała piękna Judyta przed szałasem, skleconym przez Yuma z naukos splecionych gałęzi i krzewów, zbytek, na jaki mogła sobie pozwolić tylko tak wybredna dama. Koło Judyty przykucnął czerwony. Rozmawiali. Płomienie ogniska rozlewały się szeroko i strzelały wgórę jasnemi językami. Miał słuszność Winnetou: można było upiec przy niem całego bawołu. Tak beztrosko dogadzać sobie mogli tylko Yuma, którzy zapoznali swe dawne zwyczaje. Siedzieli dokoła buchającego płomienia, który, zdawało się, lizał aż niebiosa. Chociaż Żydówka rozmawiała z czerwonym pocichu, słyszeliśmy wszystko, leżeliśmy bowiem w odległości normalnego wzrostu męskiego. Drab był naszym byłym gospodarzem. W jego to domu, niedaleko puebla, napadli na nas Yuma.
— Czyż to miejsce nie jest piękne i wygodne? — szepnął Winnetou.