Strona:PL Karol May - Ocalone miljony.djvu/61

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

jak drzew i zagajników. Biała squaw rozpaliła takie ognisko, że możnaby przy niem upiec wielkiego bawołu i widać je z odległości większej, niż ta, na której leży droga do puebla.
— Ślicznie! Kiedy Melton pojedzie tamtędy, lub jeśli jest wpobliżu, zobaczy odrazu ognisko. Cóż jednak, jeśli jeszcze go niema, lub jeśli już go niema?
— Nie mógł jeszcze tamtędy przejechać. Byliśmy wprawdzie daleko, aż przy Cienistem Źródle, ale dosiadamy ognistych biegunów, a poza tem gnał nas pośpiech. Melton i jego oddział nie mają takich rumaków. Nic ich szczególnie nie nagliło. Jeśli, jak przypuszczam, rozwinęli normalną szybkość indjańską, to nie mogli jeszcze minąć tej okolicy. Ponieważ źródło, nad którem obozuje Judyta ze swoim oddziałem, posiada najlepszą w okolicy wodę, a ponadto Mogollonowie przyjdą tutaj na czas wypoczynku, przeto jest wielce prawdopodobne, że skierują się ku wodzie.
— Toż to byłoby gaudium nielada! — uśmiechnął się Englishman. — Za jednym pociągnięciem schwytamy całą klikę: Judytę, Jonatana, Yuma i Mogollonów.
— Ciszej! — przerwałem mu. — Przedewszystkiem niema tu jeszcze tych, których chcesz schwytać, a następnie zachodzi pytanie, czy wogóle się zjawią.
— No tak, więc, cóż teraz mamy począć? — zapytał.
— Czekać, oto wszystko. Chciałbym się podkraść pod biwak. Winnetou był już tam, zna więc miejsco-