Strona:PL Karol May - Święty dnia ostatniego.djvu/98

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

trzyłem się w większą ilość amunicji. Przed odjazdem wypytałem o drogę do hacjendy; opisano mi ją tak dokładnie, że absolutnie nie mogłem zbłądzić. Hacjenda leżała o dzień drogi na wschód, nad strumykiem, który tworzył jezioro, pomiędzy lesistemi górami. Równocześnie zasięgnąłem bliższych wiadomości o charakterze jej właściciela. —
Sennor Timoteo Pruchillo był człowiekiem uczciwym; dawniej należał do najbogatszych ludzi prowincji ale, że przez ciągłe powstania polityczne i napady indjańskie wiele ucierpiał, więc teraz był uważany jedynie za dosyć zamożnego plantatora. Z dawnych dóbr pozostała mu tylko hacjenda del Arroyo. — Oprócz tego należała do niego kopalnia rtęci, o której wiedziano tylko tyle, że leży daleko poza hacjendą, w okolicy bardzo nieurodzajnej, i że dawniej przynosiła wielkie dochody, jednak z powodu braku robotników i z obawy przed włóczącymi się wpobliżu dzikimi Indjanami została zaniechana i opuszczona. —
O drodze, którą dnia tego przebyłem, nie mam nic do powiedzenia; okolica była piaszczysta, albo pokryta skałami i zupełnie niezamieszkana. Przenocowałem w dolinie, w której znalazłem tyle trawy, że koń mój mógł się napaść dosyta. Od Ures nie widziałem jeszcze żadnego człowieka; ale już następnego przedpołudnia miałem spotkanie, przy którem, niestety, popłynęła krew.
Jechałem pod górę wężową linją długiej i wąskiej doliny. Góry otaczające ją były skaliste, prawie zupełnie bezdrzewne i posiadały kształty tak oryginalne i dzikie, że przypominały dalekie kraje Ameryki północnej, tak zwane „Bad lands”; rozpamiętywałem moje przygody