Strona:PL Karol May - Święty dnia ostatniego.djvu/187

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Niech mój brat uzna, że nie wypowiedziałem słów, które słyszał; gniew mówił przez moje usta!
— Mężczyzna powinien miarkować swe dąsy, — lecz zgadzam się zapomnieć o twoich słowach! Wiem, że gdybyś sam udał się na poszukiwania chłopca, teżbyś nic nie wskórał!
— Ale nogi dziecka są przecież krótsze od nóg dorosłych ludzi. Nie rozumiem, dlaczego nie doścignęliście tego malca!
— Biegliśmy co tchu w piersiach, a nie dojrzeliśmy go nawet! Znacznie nas wyprzedził! Potem ślady jego znikły na skalistym gruncie.
— Czy spostrzegliście trop tylko jeden?
— Tylko jeden!
— W takim razie siostry, ani brata nie było już przy nim! Tylko Old Shatterhand mu towarzyszył; musi nam udzielić informacyj!
Przystąpił do mnie i przemówił po raz pierwszy:
— W jaki sposób przybyłeś tutaj z chłopcem? Pieszo, czy konno?
— Dlaczego pytasz o to? — odpowiedziałem. — Zwiesz się wodzem, a żądasz wyjaśnień tam, gdzie nawet rozum dziecka wykryje prawdę! Udaj się o pomoc do swojego rozsądku, jeżeli miejsce przeznaczone nań nie jest doszczętnie puste w twej głowie!
— Nie chcesz mi odpowiedzieć, psie! — ryknął.
— Szczekaj dowoli! Ode mnie się niczego nie dowiesz!
Wyraz szczekać, rozsierdził go tak, że wyrwał nóż z za pasa; natychmiast się jednak pohamował. Nauka, udzielona mu poprzednio, snać nie poszła w las;