Strona:PL Karol May - Święty dnia ostatniego.djvu/158

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

jak się zdawało, uzbrojeni wyłącznie w broń palną!
Pomimo znacznej liczby ludzi, panowała w obozie zupełna cisza; Indjanie czuli się wprawdzie bezpiecznie, nie zaniedbywali jednak środków ostrożności. W pewnej chwili zobaczyłem, jak jeden z czerwonych, zajętych przy kotłach, wszedł do namiotu wodza; zawiadomił prawdopodobnie, że fasola już ugotowana, bo zaledwie wyszedł, klasnął kilka razy w dłonie i zawołał głośno:
— Miuszyam, ma — chodźcie, posiłek gotów!
Obóz zakipiał życiem; jedni wychodzili z namiotów z naczyniami w rękach, drudzy spieszyli do nich po swoje miski, — wszyscy garnęli się do ognisk; — tylko dwaj pozostali obojętni. Duma im nie pozwalała jeść wspólnie ze wszystkimi wojownikami. — Byli to Vete-ya i jakiś biały; wyszli z namiotu wodza i stali przed nim, obserwując ożywiony ruch obozowy. Nie mogłem z miejsca rozpoznać, kim był ów biały; wszakże po chwili, skoro się obrócił do mnie twarzą, ujrzałem... młodego Wellera, dawniejszego strażnika okrętowego!
Więc przypuszczenia moje okazały się zewszechmiar słuszne; teraz zachodziło jeszcze pytanie, gdzie się znajdował ojciec Wellera. W każdym razie nie tutaj, gdyż byłby wyszedł razem z nimi.
Posiłek trwał kilka minut; potem rozpanoszyło się poprzednie próżnowanie i włóczęga z miejsca na miejsce. Obserwowaliśmy obozowisko jeszcze dłuższy czas, nie spostrzegając nic, coby zapowiadało jakieś zamysły na dzisiaj, poza tem, że na skinienie białego przyprowadzono konia; widać było, że Weller ma zamiar opuścić obóz.
— Chodź! — szepnąłem do Mimbrenja. — Musimy