Strona:PL Karol May - Święty dnia ostatniego.djvu/146

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

starszy wojownik, czekałby, aż zawezwałbym go sam do pozostania ze mną; a właśnie okoliczność, że ten chłopiec odważył się na prośbę, podniosła go w moich oczach. Rozumiałem dobrze, jak bardzo musiało mu na tem zależeć; gdybym spełnił jego życzenie, zazdrościliby mu na pewno wszyscy Mimbrenjowie. Mnie zaś wiele powodów skłaniało, aby mu nie odmówić. Przedewszystkiem, podobał mi się; następnie ojciec jego był moim przyjacielem; to już chyba wystarczy, abym przychylił się do jego prośby. Poza tem mógłby mi się rzeczywiście przydać. Wiedziałem, że będę musiał skradać się do hacjendy na zwiady. Oczywiście te kryjome wycieczki mogły pochłaniać całe godziny, a nawet dnie. O ile koń, pozwalał mi prędko się przenosić z miejsca na miejsce, o tyle podczas takiego podsłuchiwania byłby nietylko zbyteczny, lecz mógłby mnie nawet zdradzić. W takim wypadku chłopiec okazałby mi wielkie usługi. Sam zresztą zwrócił mi na to uwagę. Ponieważ jednak zwlekałem z odpowiedzią, dorzucił po chwili:
— Mój sławny biały brat gniewa się na mnie. Wiem, że każdy wódz byłby dumny, gdyby mógł przy nim pozostać, a ja nie jestem przecież niczem innem, tylko robakiem, na którego nikt nie zważa; lecz pragnę gorąco otrzymać imię i stanąć w szeregach wojowników, a wiem, że wpobliżu Old Shatterhanda znalazłbym najprędzej do tego sposobność! — Jeśli rozgniewałem go, to niech mnie odpędzi; odejdę natychmiast!
Na to wyciągnąłem do niego rękę i odpowiedziałem:
— Jak mógłbym się gniewać na takiego młodzieńca! Podobasz mi się, a twój ojciec będzie rad, skoro się