Strona:PL Karol May - Święty dnia ostatniego.djvu/142

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

że tylko z konieczności pożyczyłem te konia od niego. Prawdopodobnie otrzyma je zpowrotem, albo przynajmniej zapłatę za nie. Gdyby co stanęło na przeszkodzie, niech przypisze sobie samemu tę małą stratę! Wam zaś radzę, żebyście kazali sobie jak najprędzej wprawić ramiona na swojej miejsce i owinęli je mocnemi bandażami, bo może się łatwo zdarzyć, że nie odzyskacie nigdy swojej dawnej wprawy w rękach. Dla waszego dobra chciałbym, żebyśmy się już nigdy nie zobaczyli, gdyż jestem przekonany, że spotkanie nasze miałoby złe skutki dla was!
— Raczej dla ciebie! Miej się przede mną na baczności i bądź przeklęty, łotrze!
Rzuciwszy mi te złowieszcze słowa, odszedł spiesznie. Gdybym go był nie oszczędzał, a wpakował w głowę ołów, byłbym zapobiegł wielu nieszczęściom. Ale czy można zastrzelić człowieka, niby dzikie zwierzę! — Broń i amunicję jego zabrałem; resztą zawartości kieszeni pozostawiłem oczywiście nietkniętą. —
Osiodłaliśmy konie, ażeby przedewszystkiem opuścić to miejsce, gdzie można się było wkrótce spodziewać, niezbyt miłych odwiedzin. Jechaliśmy wprost przed siebie, nie zastanawiając się nad kierunkiem drogi, gdyż umyśliłem pozostać w tej okolicy przez czas dłuższy. Po chwili milczenia zapytałem:
— W jakim czasie dotarliby moi czerwoni bracia do swoich wojowników, gdyby jechali prędko, nie mitrężąc w drodze?
— Po trzech dniach — odpowiedział starszy. Młodszy mówił tylko wtedy, gdy się zwracałem wprost do niego, albowiem Indjanie przestrzegają bardzo skrupulatnie pra-