Strona:PL Karol May - Święty dnia ostatniego.djvu/132

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Czy wobec tego nie było z mojej strony szaleństwem brać go ze sobą? Przeciwnie, rozum doradzał mi, abym zgodził się na jego towarzystwo. Gdybym go odprawił, poszedłby za nami potajemnie, aby mi posłać kulę z pierwszej lepszej kryjówki, której położenia nie znałbym wcale; skoro jednak znajdował się przy nas, mogłem go obserwować, przewidzieć chwilę napadu, zniweczyć jego plany! —
Opuściliśmy hacjendę i Melton poprowadził nas wzdłuż strumienia, w kierunku przeciwnym jego biegowi. Po obu stronach rozpościerały się otwarte łąki, tu i owdzie porosłe krzakami, lub drzewinami. Nie był to odpowiedni teren do napadu. Ponieważ mormon nie mógł dokonać zbrodni przy świadkach, więc przypuszczałem, że dopóki był z nami, nie groziło mi żadne niebezpieczeństwo. To, co miało się później stać, przedstawiałem sobie w sposób następujący: Melton uda, że odjeżdża zpowrotem; następnie zawróci, zatoczy łuk i wyprzedzi nas aż do miejsca, nadającego się na zasadzkę; tam się ukryje, zaczeka na nas i pośle mi kulę. Kto będzie mógł potem świadczyć, że on jest mordercą? Najprawdopodobniej czyhał na mnie wódz Yuma, ażeby pomścić śmierć swego syna. —
Melton jechał tak wolno, że mogłem iść obok niego, trzymając rękę na grzebiecie konia. Znajdowałem się nieco poza nim i mogłem go bacznie obserwować. Nie mówiliśmy ani słowa. Indjanie szli za nami, prowadząc objuczonego konia.
Ściemniało się bardzo prędko i niebawem zapadła noc. Minęliśmy już dawno otwarte łąki, a strumień wił się pomiędzy zaroślami; w miarę jak szliśmy, co-