Strona:PL Karol May - Święty dnia ostatniego.djvu/128

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— To dziwne! Będzie mi sennor musiał później opowiedzieć o tej osobliwej jeździe!
— Na to niema czasu; muszę odjeżdżać; wypędzono mnie!
— A pan z wdzięczności wrzuca ludzi do wody?!
— Oczywiście! Jest to moja właściwość, od której nie mogę się absolutnie uwolnić!
— Muszę wiedzieć, co tu zaszło; wtedy wszystko się wyjaśni! Niech pan zaczeka, aż się rozmówię z hacjenderem. Niech pan jeszcze zostanie; powrócę w tej chwili!
Wszedł do domu. Mokry majordomus pokulał za nim, nie rzuciwszy na mnie ani jednego spojrzenia.
Jak miałem postąpić, zostać, czy też pójść? Byłem stanowczo zdecydowany opuścić hacjendę, a równocześnie ciekaw, w jaki sposób mormon będzie usiłował mnie zatrzymać. Nie wyruszyłem więc natychmiast, lecz poszedłem do konia, ażeby odwiązać od siodła paczkę z nowem ubraniem. Następnie zdjąłem strzelby, które wisiały na łęku siodła, i objaśniłem moich Indjan:
— Moi młodzi bracia i moja siostra widzieli, że mnie przyjęto nieżyczliwie. Hacjendero nie chce nam dać przytułku, ponieważ boi się zemsty wodza Yuma. Pójdziemy zatem i będziemy tej nocy spać w lesie!
— Kto jest ów jeździec, kłóry teraz przybył i rozmawiał z Old Shatterhandem? — pytał starszy z braci.
— Przyjaciel Vete-ya, człowiek zły, przed którym musimy się mieć na baczności — odpowiedziałem.
Podbzas rozmowy obładowaliśmy konia Indjanki naszemi pakunkami, zostaliśmy więc skazani wszyscy