Strona:PL Karol May - Święty dnia ostatniego.djvu/108

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

terem, powiedział, że on nawet nie może się z nim porównać!
Był to frazes indjański, przesadna grzeczność, pomyślana jednak zupełnie szczerze. Wszyscy troje cofnęli się i ukłonili głęboko; ja wszakże podałem im powtórnie rekę i powiedziałem:
— To prawda; nazywają mię Old Shatterhandem. Jesteście dziećmi mojego dzielnego i sławnego przyjaciela; serce moje cieszy się, że mogłem na czas przybyć i odpędzić waszego wroga! Zraniłem go ciężko w prawą rękę; nigdy już nie będzie mógł ująć nią toporu wojennego. — Chodźcie teraz do koni!
Koń zabitego Gaty-ya stał wpobliżu mojego. Na ziemi leżał sztuciec Henry’ego, obydwie jednorurki i pistolet. Zauważyłem, że moja kula przeszła naprzód przez rękojeść pistoletu a potem dopiero, już spłaszczona, utkwiła w dłoni Indjanina; skutkiem tego rana musiała być daleko niebezpieczniejsza i boleśniejsza, niż gdyby ręka została bezpośrednio przebita. Obie jednorurki należały do Indjan; biały pożyczył Małym Ustom karabin i otrzymał na ten czas jego strzelbę. Zdobycz należała do mnie. Podarowałem chłopcom obie strzelby, a starszemu także pistolet. Płomienieli z radości, gdyż chłopiec indjański niełacno otrzymuje broń palną; podarunki jednak przyjęli milcząco, gdyż czerwonoskóry musi umieć panować nietylko nad bólem, lecz także nad radością. Piękny zaś wierzchowiec Gaty-ya dostał się ich siostrze.
Zawartość torb, przy zabitych koniach, trojga Indjan była nienaruszona; napastnicy nie odważyli się bowiem zbliżyć do skał, ponieważ tam dosięgłyby ich