Strona:PL Karol Dickens - Wigilja Bożego Narodzenia.djvu/94

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

szłości; wierzaj mi pan: to dla mnie największa przyjemność. Nie odmówisz mi przecie?
— Panie! — zawołał obcy, ściskając mu rękę z uczuciem. — Podobna wspaniał...
— Ani słowa, nie zasługuję na pochwały. Bądź pan łaskaw oznaczyć mi godzinę, gdzie i kiedy mogę ci wręczyć pieniądze. Może raczysz przyjść do mnie ze swoim zacnym towarzyszem?
— Na rozkazy.
— Dziękuję panu, bardzo, bardzo panu dziękuję. Będę nieskończenie wdzięczny. Do widzenia. Polecam się pamięci.
Wszedł do kościoła, modlił się, znowu chodził po ulicach, uśmiechał się, zagadywał nieznajomych, całował dzieci, wypytywał ubogich o ich potrzeby i obdarzał wsparciem. Nigdy nie czuł się tak szczęśliwym.
Około południa znalazł się nakoniec przed mieszkaniem siostrzeńca.
Minął drzwi, przeszedł się tam i napowrót, nie miał odwagi wejść. Wreszcie zakołatał.
— Czy pan w domu? — spytał służącej.
— Jest, proszę pana.
— A gdzie?
— W jadalnym pokoju razem z panią. Może pan poczeka w sali...
— Dziękuję, twój pan zna mnie bardzo dobrze, prowadź mnie do jadalnego pokoju. Tutaj? Dobrze, dziękuję.
Otworzył drzwi nieśmiało. Młoda para krę-