Strona:PL Karol Dickens - Wigilja Bożego Narodzenia.djvu/81

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

zówki, w których kryła się może ważna dla niego nauka, — ale czuł się otoczonym ciemnościami.
— Czekajmy — pomyślał znowu — to się wyjaśni z czasem.
I zaczął się oglądać, aby ujrzeć siebie, tego przyszłego siebie; — wszędzie jednak kto inny zajmował jego miejsce, a choć zegar wskazywał godzinę, o której zwykł był przychodzić na giełdę, nie widział się. Był zdziwiony, ale powiedział sobie: »Zaszło coś ważnego, może zmieniłem tryb życia. Skorzystałem z odwiedzin duchów, jestem pewno innym człowiekiem«.
Duch stał przy nim milczący, z ręką naprzód wyciągniętą. Gdy Scrooge ocknął się z zamyślenia, wydało mu się, że widmo bacznie wpatruje się w niego, i zadrżał od stóp do głowy.
Opuścili giełdę, minęli środek miasta i zwrócili się w boczne uliczki, kręte, wązkie. Nagle znaleźli się w ciemnym pokoju, przy łóżku, na którem spoczywała postać, okryta czarnem suknem, spadającem aż do ziemi. Pokój był zupełnie ciemny; szare światło, wciskające się przez okno, niewyraźnie oświetlało zasłonięte zwłoki, przy których nikt nie płakał, nikt nie czuwał.
Scrooge spojrzał na widmo, którego ręka wskazywała mu głowę zmarłego. Całun lekko był zarzucony, i z łatwością można go było odsłonić, aby rozpoznać twarz; Scrooge chciał to uczynić, lecz w ostatniej chwili zabrakło mu odwagi, i stał nieruchomy.
— Odejdźmy stąd, duchu! błagam cię, odejdźmy: