Strona:PL Karol Dickens - Wigilja Bożego Narodzenia.djvu/68

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Moja kochana — rzekł Bob — dzieci!... wigilja Bożego Narodzenia!
— I w wigilję Bożego Narodzenia wstyd pić zdrowie takiego skąpca, sknery, tyrana, kamienia! Ty wiesz o tem najlepiej, biedny mój Robercie, ty wiesz, jak się pastwi nad tobą, jak ci krew z żył wysysa!
— Moje życie! — rzekł Bob łagodnie — moje życie! wszak to Boże Narodzenie!
— Dla ciebie mogę wypić i za jego zdrowie, przez wzgląd na dzisiejszą uroczystość. Życzę mu świąt wesołych, szczęśliwego roku. Lecz czy sprawiedliwa Opatrzność wysłucha moich życzeń, bardzo wątpię.
Dzieci za przykładem rodziców spełniły to zdrowie posłusznie, lecz w milczeniu, z niechęcią. Scrooge był postrachem całej tej rodziny, a nazwisko jego, jak gromowa chmura, zawisło przez kilka minut nad tem poczciwem gronem. Wszystkie twarze sposępniały. Ale po chwili wróciła wesołość. Bob oznajmił, że ma dla Piotra niezłe miejsce, które może mu przynieść ze dwanaście złotych tygodniowo. Malcy śmieli się, usłyszawszy, że Piotr będzie zarabiał, tak jak ojciec. Piotr zamyślił się głęboko, zmarszczył czoło, wysunął naprzód rogi kołnierzyka i układał plany, co zrobi z pieniędzmi, gdy zostanie posiadaczem kapitałów. Marta, biedna szwaczka, opowiadała z kolei, jakie robi roboty, ile godzin dziennie pracuje; cieszyła się, że jutro będzie mogła spać dłużej. Mówiła, że przed kilku dniami widziała hrabinę i młodego lorda, wzrostem i postawą przy-