Strona:PL Karol Dickens - Wigilja Bożego Narodzenia.djvu/61

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Powiedz mi, dobry duchu — zapytał Scrooge — co za szczególną własność mają krople, spadające z twojej pochodni?
— Ich własnością: spokój, zgoda, zadowolenie; to moje błogosławieństwo!
— I udzielasz go wszystkim?
— Najwięcej ubogim, bo ci go najbardziej potrzebują.
Znajdowali się właśnie na przedmieściu Londynu.
Scrooge zauważył także, iż olbrzymi duch z wielką łatwością mógł się pomieścić w najmniejszym kąciku. Wszędzie mu było dobrze, mimo wyniosłej postawy; wszędzie, zarówno pod ubogą strzechą, jak pod sklepieniem pałacu, zachowywał nadprzyrodzoną godność i wspaniałość.
Umyślnie, czy przypadkiem, duch zaprowadził Scrooge’a wprost do mieszkania jego buchaltera. Na progu się zatrzymał, skropił drzwi pochodnią, uśmiechnął się i pobłogosławił mieszkańców i mieszkanie Boba Cratchit. Tak się nazywał buchalter Scrooge’a.
Wsunęli się niewidzialni. Pani Cratchit, ubrana w nicowaną suknię, przystrojoną niezbyt świeżemi wstążkami, nakrywała do stołu przy pomocy młodszej córki, panny Belindy Cratchit, podobnie jak matka wystrojonej; najstarszy syn, Piotr Cratchit, próbował widelcem, czy kartofle już dogotowane, i z powagą poprawiał wysokie rogi kołnierzyka, którego mu ojciec na dzisiejszą uroczystość pożyczył. Dwoje innych Cratchitów, chłopczyk i dziewczynka, hałaśliwie wpadli do pokoju, krzycząc, iż