Strona:PL Karol Dickens - Wigilja Bożego Narodzenia.djvu/45

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Była to delikatna i wątła istota, gięła się pod tchnieniem silniejszego wiatru, lecz miała wielkie i szlachetne serce — rzekł duch.
— Oh! tak, anielskie serce, — szepnął Scrooge — ja temu nie zaprzeczę, Broń, Boże!
— Umarła zamężna — dodał duch — zdaje mi się, że zostawiła dwoje dzieci?
— Jedno — odpowiedział Scrooge.
— Prawda, jednego syna, twego siostrzeńca.
Scrooge się zarumienił, odwrócił oczy, spuścił głowę. »Tak«, — wybąknął półgłosem.
Zaledwie opuścili mury szkolne, w jednej chwili Scrooge i duch znaleźli się na ulicy ludnego miasta. Ruch tu panował prawdziwie świąteczny, ludzie spieszyli, biegli, — wozy, bryczki powozy krzyżowały się po bruku, przyprószonym śniegiem, — życie miejskie wrzało przyspieszonem tętnem. Wystawy w oknach sklepów świadczyły wymownie o niezwykłej uroczystości; łatwo było odgadnąć, że to wszystko przygotowane zostało na święta Bożego Narodzenia. Stosy strucli, pierników, ciast, gruszek, jabłek, góry ryb, strojne choinki. Pyszne rzeczy! Wieczór się zbliżał, łuna biła ze wszystkich okien, dym, nasycony zapachami kuchennymi, walił ze wszystkich kominów.
Widmo zatrzymało się u drzwi jakiegoś sklepu i zapytało Scrooge’a, czy poznaje to miejsce.
Chyba żartujesz ze mnie? Jakżebym nie poznał? Wszakże w tym sklepie byłem chłopcem, a następnie subiektem.
Weszli. Na widok wysokiego jegomości w peruce, siedzącego przy kantorku na wysokiem krześle,