Strona:PL Karol Dickens - Wielkie nadzieje Tom I.djvu/145

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Ach nie, Józiu, jestem taki nieuk.
— Przypomnij sobie, jakiś list napisał do mnie wczoraj wieczorem! Drukowanemi literami!... Widziałem: wiele pism... O, widziałem pisma dżentelmenów!... Mogę cię zapewnić, że żaden z nich nie pisał drukowanemi literami.
— Prawie nic nie uczyłem się! Za dobrze myślisz o mnie... ot i tyle.
— Dobrze, Pip, — rzekł Józef — tak, czy nie, przypuśćmy, że jesteś zwyczajnym uczniem, ale możesz przecież być i niezwyczajnym uczniem! Ot i król siedzi na tronie z koroną na głowie, a nie mógłby pisać dokumentów w parlamencie, gdyby nie zaczął uczyć się z elementarza, gdy był jeszcze zwyczajnym księciem... Tak — ciągnął Józef, kiwając głową — zaczął od A, aż doszedł do ostatniej litery. A ja wiem, co to za sztuka, choć sami nigdy się nią nie zajmowałem.
W tem mądrem orzeczeniu była pewna nadzieja dla mnie i dlatego trochę uspokoiłem się.
— Co się nas tyczy, prostych rzemieślników i robotników — mówił Józef z zamyśleniem — lepiej nam przyjaźnić się z takimi samymi prostymi, jak jesteśmy i nie wdawać się z ludźmi, stojącymi wyżej nas... Ach, tak... przypominam sobie... chorągiewki były?
— Nie!