Strona:PL Karol Dickens - Wielkie nadzieje Tom I.djvu/067

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

skiem kościelnego. „Amen“ wywodził przeraźliwym głosem, a gdy zaczynał czytać psalm, zawsze oglądał się na obecnych, jakby mówił do nich:
— Słyszeliście właśnie mego przyjaciela, teraz zaś bądźcie łaskawi wyrazić sąd swój o mym głosie.
Otwierałem drzwi gościom: Najpierw panu Uopsel, potem państwu Hebl, a wreszcie wujowi Pembelczuk.
Raz na zawsze i pod grozą kary zabroniono mi nazywać go wujem.
— Pani Józefowo — rzekł wuj Pembelczuk, tłusty, chory na astmę człowiek, z wielkiemi, jak u ryby, ustami, z zamglonemi oczami i włosami piaskowego koloru, sterczącymi do góry; wygląd jego był taki, jakby dopiero co udławił się i w tym stanie tu przyszedł. — Pani Józefowo, zamiast życzeń świątecznych przyniosłem Pani... przyniosłem pani butelkę xeresu i... Przyniosłem pani butelkę portweinu.
W każde Boże Narodzenie pojawiał się tak samo, powtarzał jedne i te same słowa i przynosił takie same butelki wina. Za każdym razem odpowiadała mu Józefowa temi samemi słowami:
— O wuju Pem-bel-czuk! Jak to pięknie.
— Nie jest to niczem w porównaniu z zasługami pani. A teraz, czy wszyscy zdrowi? Jak się masz półpensie? (to do mnie).