Strona:PL Karol Dickens - Walka życia.djvu/95

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Trzeba o nich pamiętać; żebym tylko nie zapomniał jej tego powiedzieć. Jednakże jej długo niema.
Pan Briten, w oczekiwaniu cenniejszej swej połowy, wydawał się zafrasowanym i bezradnym.
— Zdawało się, że spraw ma niewiele — rzekł Ben. — Tylko wstąpi tu i owdzie po ukończeniu targu, ot i wszystko. A a! wreszcie!
Bryczka z malcem na koźle zamaszyście toczyła się po drodze. Na siedzeniu, ze złożonemi gołemi rękami na koszyku, który spoczywał na jej kolanach, siedziała pochyło dama z wielkim mokrym parasolem spuszczonym za plecy, ostawiona dookoła różnymi koszykami i zawiniątkami, przechylając się to na jedną, to na drugą stronę od wstrząśnień.
Dobroduszna twarz i nieskładna poza, już zdala przypominały kogoś dawno znajomego; w miarę zbliżania się, wspomnienia stawały się jaśniejsze; a kiedy bryczka podjechała do drzwi „Muszkatułowej tarki“ i z niej ukazała się para nóg w ogromnych trzewikach, znikła w objęciach pana Britena i dość ciężko opuściła się na ziemię, nie pozostało już żadnych wątpliwości: takie buciki nie mogły należeć do kogo innego, prócz Klemensi Niukom.
I rzeczywiście, była to ona, wesoła, rumiana, jak przedtem, z połyskującą od mycia twarzą, ale już bez podrapań na łokciach, które