Strona:PL Karol Dickens - Walka życia.djvu/88

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

oknami i żywo płonącym kominem. Nagie gałęzie drzew zamigotały mu pod oczami; poznał między niemi drzewo rosnące obok okna Merion, które tak melodyjnie szumiało liśćmi podczas lata.
Serce jego zabiło, ledwie panował nad sobą od nadmiaru szczęścia. To spotkanie, o którem marzył tyle razy, nie śmiejąc wierzyć w jego prawdopodobieństwo, tyle razy przeżywał je w swej wyobraźni, tak pragnął go i tak się męczył, czekało go w dali!
Oto ognie, jasne płomienie na kominku wzniecone na cześć jego powrotu! Wyciągnął ręce, zdjął kapelusz i głośno powitał swych przyjaciół, jakby ich widział, a oni mogli go słyszeć. Niecierpliwość jego rosła; rwał się naprzód, na nic nie zważając i zapominając o wszystkiem innem.
— Stój! — Znał doktora i zrozumiał, że na cześć jego urządzono przyjęcie. Chciał pojawić się niespodzianie; trzeba było tylko dojść do domu piechotą. Jeśli furtka zamknięta, to przejdzie przez ogrodzenie, jak nieraz bywało i w jednej chwili znajdzie się między nimi.
Wyszedł z karety, nakazując woźnicy zwolna jechać za nim w oddaleniu, no i to było niełatwem przy jego wzruszeniu; podbiegł do wrót, próbując otworzyć furtkę, wyszedł na parkan, zeskoczył na drugą stronę zadyszany od wzruszenia i znalazł się w starym sadzie.