Strona:PL Karol Dickens - Walka życia.djvu/72

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

się na krzesło, nie będąc w stanie ukryć swego wzruszenia.
— Co się stało! — powtórzyła, nerwowo trąc ręce i łokcie, nie podnosząc oczu. — Łatwo ci mówić, co się stało! Przestraszyłeś mię śmiertelnie, włócząc się z latarnią po dworze i jeszcze się dopytujesz, co się stało.
— Przestraszyłaś się latarni, Klemensi? — spytał pan Briten, spokojnie gasząc ją i wieszając na miejscu. — Można usunąć ją z oczu... Ale cóż ci jest czegoś się przestraszyła, przecież zwykle niczego się nie boisz? — pytał, badawczo ją oglądając. Czy nie przyszły ci do głowy jakieś złe myśli?
Klemensi nic nie odpowiedziała i jak zwykle życzyła mu dobrej nocy, czyniąc przygotowania do snu i dając do zrozumienia, że zaraz położy się do łóżka. Benjamin Briten, wypowiedziawszy swój pogląd na zagadkowość kobiecej natury, ze swej strony życzył jej miłego snu, wziął świecę i powlókł się do siebie.
Kiedy już wszystko ucichło, Merion wróciła.
— Otwórz drzwi — rzekła — i stój przy mnie, póki będę z nim mówiła.
Pomimo wylęknienia widać było, że Merion wytrwale dąży do zamierzonego celu i Klemensi musiała jej usłuchać. Cicho odsunęła zasuwę i spojrzała na młode dziewczę, gotowe przestąpić próg, skoro jej tylko otworzą. Na prześlicznem jej obliczu nie było znać zmięszania;