Strona:PL Karol Dickens - Walka życia.djvu/71

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Mogę ci zawierzyć? Nie mam nikogo prócz ciebie.
— Z całej duszy pragnęłabym pani służyć! — odpowiedziała Klemensi z uczuciem.
— Czekają tam na mnie — rzekła Merion, wskazując na otwarte drzwi — muszę się koniecznie widzieć i pomówić dziś jeszcze... Michale Warden, co pan robi? Na Boga, oddal się pan! Potem! Potem!
Klemensi drgnęła ze zdziwienia i strachu, widząc go na progu.
Mogą pana zobaczyć — rzekła Merion — potem. Wyjdź pan, zaraz do pana przyjdę!
Dał znak ręką i znikł w ciemności.
— Nie kładź się, chodź ze mną! — szepnęła Merion. — Cały czas szukałam sposobności, aby z tobą pomówić. Nie opuszczaj mnie i nie wydaj.
Schwyciła za rękę Klemensi obu rękami i przycisnęła ją do piersi, ale skryła się w tej chwili, gdy światło latarni Britena błysnęło we drzwiach.
— Wokoło zupełnie cicho i spokojnie, nigdzie niema żywej duszy, widocznie mi się przywidziało — rzekł Briten, zamykając drzwi na zasuwę. — Ot, co znaczy bujna wyobraźnia... ale dlaboga, co ci jest? Co się stało?
Klemensi, jak kreda blada, ledwo trzymając się na nogach, drżąc na całem ciele, osunęła