Strona:PL Karol Dickens - Walka życia.djvu/65

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— O, tego nie powiem — rzekła żartobliwym tonem Grez, obejmując ją i całując — niech lepiej sam Alfred oceni moje zasługi według uznania. A sądzę, że i on, zarówno jak ty nie będzie szczędził pochwał.
To rzekłszy, zabrała się znowu do roboty i zaśpiewała ulubioną piosenkę. Doktor zasunął się w krzesło, wyciągając nogi i słuchał miłosnej melodyi, tak różniącej się z treścią listu Alfreda. Wzrok jego przechodził z jednej córki na drugą, a rozmyślał on o tem, że choć w życiu wszystko głupstwo, są jednak w niem chwile przyjemne.
Skoro Klemensi Niukom spełniła swą misyę i dokładnie o wszystkiem już się dowiedziała, powróciła do swego towarzysza do kuchni. Pan Briten odpoczywał po kolacyi, otoczony kollekcyą starannie wyczyszczonych miedzianych naczyń, stojących na półkach, a dowodzących niezmordowanej gorliwości Klemensi. Siedział jakby w zwierciadlanej sali, a obraz jego nieponętnych kształtów odbijał się wielokrotnie w miedzianych naczyniach. Nie można powiedzieć, by w odbiciach tych było wiele podobieństwa, na jednych bowiem przedmiotach obraz jego wyciągał się wzdłuż, na innych rozpływał się w szerz. Tutaj, podobnie jak między ludźmi mało było zgodności. W jednem tylko zgadzały się wszystkie odbicia: wyobrażały człowieka z fajką i kufelkiem piwa,