Strona:PL Karol Dickens - Walka życia.djvu/56

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wątpienia jasna i uczciwa. Prawa nasze równe, przecież wybiera sama Merion, poddaję się jej rozstrzygnięciu. Skończyłem, teraz wam wiadomo wszystko, co zamierzam uczynić i wszystko, czego się spodziewam. Kiedy powinienem stąd wyjechać?
— Za tydzień — rzekł Snitczy. — Jak myślisz, panie Kreggs?
— Jabym powiedział, że jeszcze wcześniej — odpowiedział Kreggs.
— Za miesiąc — rozstrzygnął klient, badawczo patrząc w twarz adwokatom. — Równo za miesiąc. Dziś czwartek. Niech się stanie, co chce, za cztery tygodnie we czwartek wyjeżdżam!
— To trochę za długo — rzekł Snitczy — trochę za długo, panie; zresztą — niechże i tak będzie. Myślałem, że powie, iż za trzy miesiące — mruczał przez zęby. — Już pan ucieka? Dobranoc panu.
— Dobranoc! — odpowiedział klient, ściskając im ręce. Zobaczycie, że bogactwa moje pójdą jeszcze na dobre, kiedy Merion stanie się gwiazdą przewodnią mego życia.
— Ostrożnie niech pan schodzi ze schodów — zawołał Snitczy — bo gwiazda pańska tam nie świeci. Dobranoc panu!
— Dobrej nocy!
Obaj towarzysze, ze świecami w rękach, poczekali na schodach, dopóki nie zeszedł. Kiedy już zniknął, popatrzyli na siebie.