Strona:PL Karol Dickens - Walka życia.djvu/113

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

i obawiając się, ażeby z tego powodu nic nie straciły sprawy domu, rzekł: „To prawda.“ Pan Snitczy i Michał Warden poszli na górę i zajęli się rozmową w oczekiwaniu obiadu; głosy ich przygłuszał brzęk talerzy, skwarczenie brytwanny, bulgotanie kociołka, jednostajne skrzypienie rożna i wogóle przygotowania do obiadu z kuchni.
Nazajutrz była cicha, jasna pogoda; nigdzie nie było tak przyjemnie, jak w miłym ogródku doktora obok domu. Śnieg wielu zimowych nocy stopniał i wiele razy z końcem lata liście opadały i zaścielały ziemię od czasu jej ucieczki. Pnące róże na froncie wspaniale rozrosły się; po trawie przebiegał lekki cień drzew, wszystko było spokojne, jak zawsze; ale gdzież była ona?
Nie tu, tylko nie tu. Dziwnem wydałoby się jej pojawienie w tym starym domu — równie dziwnem, jak jej zniknięcie w dzień ucieczki. Na jej ulubionem miejscu siedziała młoda kobieta, serce której pełne było jej wspomnień: była to Grez. Do tej pory przechowywała ona w pamięci obraz siostry, młodej, kwitnącej, pełnej nadziei, oddając mu w swych uczuciach pierwsze miejsce bez względu na to, że była już matką; Merion niepodzielnie panowała w jej sercu; miłość ku niej przepełniała całą duszę Grez. Obok niej siedział mąż; u jej nóg igrała ich maleńka córeczka. Była to rocznica ich ślubu a równocześnie dzień urodzin Merion.