Strona:PL Karol Dickens - Walka życia.djvu/105

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Jeśli tak, to pocóż panu o tem mówić? — ciągnęła Klemensi z tym samym wyrazem zamyślenia, nie zwracając się do nikogo i nie zdając sobie sprawy, że mówi przy kimś. — Oboje boleli, wiele rozmawiali o niej, jak o umarłej, a miłość ich ku niej była tak wielka, że w swych wspomnieniach nigdy jej nie oskarżali; przeciwnie, przypominając sobie o wszystkiem, o jej postępkach, zawsze starali się ją usprawiedliwić. Wszyscy o tem wiedzą, a ja lepiej od innych — dodała Klemensi, ocierając łzy ręką.
— I tak — rzekł nieznajomy.
— I tak — Klemensi bezwiednie powtórzyła jego słowa i ciągnęła, nie zmieniając swej pozy — wreszcie pobrali się. Obrzęd odbył się w dzień jej urodzin, jutro jego rocznica, ślub był bardzo cichy, ale oni nader szczęśliwi. Pan Alfred postanowił ożenić się w dzień urodzin Merion — no i tak się stało.
— A szczęśliwie żyją? — zapytał nieznajomy.
— Trudno znaleźć szczęśliwszą parę — jedynem zmartwieniem zaginięcie siostry.
Wtem podniosła głowę i skierowała wzrok na nieznajomego, widocznie przypominając sobie i uświadamiając wszystkie okoliczności. Stał zwrócony do niej plecami, z twarzą ku oknu, patrząc uważnie w dal. Wtedy ona obróciła się w stronę Britena i zaczęła mu dawać jakieś