Strona:PL Karol Dickens - Opowieść wigilijna.djvu/068

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Cudowny budyń. Bob Cratchit oświadczył tonem poważnym i uroczystym, że od czasu małżeństwa podobne arcydzieło nie wyszło z rąk jego połowicy.
Wreszcie ukończono wieczerzę, zdjęto obrus i podsycono ogień na kominku. Grog, przygotowany przez Boba, był wyborny. Na stole zastawiono jabłka, dwie pomarańcze, a w popiół wrzucono garść kasztanów. Cała rodzina obsiadła komin w półkole, obok Boba postawiono wszystkie kryształy familijne, mianowicie dwie rznięte szklanki i wyszczerbiony kubek od wód mineralnych. Cóż to szkodzi? Nalany w nie grog smakował tak, jak gdyby były złote lub srebrne; kasztany trzeszczały w ogniu. Bob powstał, wzniósł napełniony kubek i zawołał: „Wesołych świąt, moje dzieci. Daj nam Boże zdrowo i szczęśliwie doczekać przyszłej Wilji.“
— Daj Boże! — odpowiedzieli chórem.
— Daj Boże nam wszystkim! — dodał Tomaszek. Siedział przy ojcu, na swem krzesełku. Bob trzymał go ciągle za małą, wychudłą rączkę, chcąc mu dać tym sposobem dowód szczególnego współczucia. Gdy się mały odezwał, ojcu stanęły łzy w oczach, przycisnął go do siebie i obejrzał się wokoło z lękiem, gotów bronić i zasłaniać go przed niewidzialnym napastnikiem, gdyby ten chciał mu porwać dziecinę.
— Duchu! — rzekł Scrooge z drżeniem i zajęciem, jakiego nigdy nie doznawał, — powiedz mi, czy Tomaszek żyć będzie?
— Widzę opuszczone miejsce przy kominku — rzekł duch, — widzę w przyszłości, jak Bob ściska i okrywa pocałunkami kulę, a nie widzę jej właści-