Strona:PL Karol Dickens - Opowieść wigilijna.djvu/044

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ujrzał się podrosłym, sala była brudniejsza i bardziej jeszcze ponura! Futryny okien potrzaskały, na podłodze leżały szczątki opadłego z sufitu wapna, po ścianach tu i ówdzie przebijały pokłady trzciny — upłynęło lat parę. Tak było w istocie. Poznał, że wszystko było jak najdokładniejsze, znalazł się sam — sam jeden — wówczas gdy wszyscy inni pojechali przepędzić wesoło dni świąteczne na łonie rodzinnem.
Teraz nie czytał, lecz miotany rozpaczą, przechadzał się wzdłuż i wszerz po sali. Scrooge spojrzał na widmo, potem smutnie wstrząsnął głową i zwrócił ku drzwiom wzrok pełen obawy i niepokoju.
Otwarły się drzwi, — dziewczynka, znacznie młodsza niż student przebiegający po sali, wpadła jak strzała, podskoczyła, zarzuciła mu ręce na szyję, ucałowała go kilkakrotnie, wołając: — Kochany — drogi braciszku!
— Przybywam po ciebie, zabrać cię do domu, drogi bracie — rzekła, klaszcząc w dłonie i zanosząc się z radości od śmiechu. — Do domu! do domu! do domu!
— Fanny! najdroższa Fanny! do domu? — powtórzył młodzieniec.
— Tak, duszo moja — na dobre do domu — naprawdę. Papa jest teraz taki dobry w porównaniu z tem co było, że dom nasz jest małym rajem! Pewnego wieczora, gdym szła spać, jak najczulej ze mną rozmawiał — ośmielona tem, zapytałam go, czy nie mógłbyś przyjechać do nas; odpowiedział, że i owszem, że możesz, i posłał mnie po ciebie. Jesteś już mężczyzną — dodała, patrząc mu w oczy — nigdy tu