Strona:PL Karol Dickens - Opowieść wigilijna.djvu/038

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Tak i nie.
Scrooge, nie wiedząc sam dlaczego, uczuł gwałtowną chętkę widzenia ducha z głową nakrytą gasielnikiem — po chwili wahania poprosił go o to.
— Jakto! — zawołało widmo, — chciałbyś więc natychmiast przygasić światło niebieskie, jakie ci przynoszę. Czyż niedość, że samolubstwo ludzi sprawiło mi ten kapelusz i zmusza mnie nieraz wciskać go na głowę, abym nie oświecał mym blaskiem zbrodni i nadużyć, hańbiących ród ludzki.
Scrooge z pokorą wymawiał się, że nie miał żadnego zamiaru obrażenia go. Potem ośmielił się zapytać, co go rzeczywiście sprowadza.
— Twe szczęście — odpowiedziało widmo.
Scrooge wynurzył najgłębszą wdzięczność, lecz nie mógł zaprzeczyć sobie, że sen niezakłócony i noc zupełnie spokojna byłyby mu także pomogły do szczęścia. Duch musiał dosłyszeć jego wewnętrzną rozmowę, ponieważ dodał...
— Wreszcie — twoje nawrócenie; — miej się na baczności!
Mówiąc tak, wyciągnął rękę i zlekka schwycił go za ramię.
— Powstań — i chodź ze mną.
Napróżno Scrooge byłby go chciał przekonywać, że ani czas, ani godzina nie mogą sprzyjać przechadzce, że miał wygrzane łóżko, a na dworze było przejmujące zimno, — że był za lekko ubrany, że miał tylko szlafrok, pantofle i cienką szlafmycę, i nadewszystko, że strasznie był zakatarzony. Nie można się było oprzeć uściskowi ducha, lekkiemu jak