Strona:PL Karol Dickens - Opowieść wigilijna.djvu/037

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

i girlandy z najpiękniejszych kwiatów letnich. Co jednak było najdziwniejsze, to wytryskający z wierzchołka głowy strumień światła, przy którego blasku wszystko najdoskonalej można było widzieć; — zamiast kapelusza trzymał w ręku wielki śpiczasty gasielnik, którym zapewne, w chwilach smutku lub zamyślenia, nakrywał głowę i przytłumiał rażące światło. Wpatrując się bliżej, Scrooge nową dostrzegł osobliwość. Ponieważ, jak wam mówiłem, pas widziadła był jaśniejący, połyskiwał więc raz w tym, drugi raz w innym punkcie; tak że to miejsce pasa, które przed chwilą błyszczało, nagle stawało się zupełnie ciemnem, a natomiast i niespodziewanie jasność biła z innego punktu; — tym samym drganiom i przeobrażeniom ulegała cała postać. Raz zdawało się, że to jest istota o jednej tylko ręce, o jednej nodze; to znowu o dwudziestu może rękach i dwudziestu nogach — chwilami ukazywał się tułów bez głowy, — natychmiast potem głowa bez kadłuba, — a niknące nagle członki pogrążały się w nieprzedartej ciemności, żeby potem zbiegłszy się znowu, uwydatnić postać taką, jaką była w pierwszej chwili ukazania się.
— Panie — zapytał Scrooge — czy ty jesteś duchem, którego przyjście zapowiedzianem mi było?
— Ja nim jestem.
Głos był słodki i przyjemny, bardzo cichy, stłumiony, jak gdyby dolatujący zdaleka.
— Któż jesteś? — rzekł Scrooge.
— Jestem duch ubiegłych Wilij Bożego Narodzenia.
— Czy oddawna ubiegłych?