Strona:PL Karol Dickens - Opowieść wigilijna.djvu/012

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Mój wujaszku, wszakże przed mojem ożenieniem i tak nigdy mnie nie odwiedzałeś. Dlaczegoż więc szukasz w tem wymówki?
— Dobranoc — rzekł Scrooge.
— Nic od ciebie nie żądam — o nic cię nie proszę. Czemuż nie mamy być dobrymi przyjaciółmi?
— Dobranoc!
— Boli mnie — bardzo mnie boli twoja surowość i zaciętość. — Wszakże nic mi nie możesz zarzucić. Zrobiłem krok dzisiejszy dla uczczenia Bożego Narodzenia, i pomimo tej przykrości będę się radował. Tak więc, mój wuju — życzę ci wesołych świąt!
— Dobranoc! — rzekł Scrooge.
Siostrzeniec wyszedł z pokoju, nie wyrzekłszy ani jednego wyrazu niezadowolenia. Zatrzymał się chwilkę przed drzwiami drugiego pokoiku, dla złożenia życzeń buchalterowi; — ten, chociaż do szpiku przemarzły, gorętszym był jednak od Scrooge’a, gdyż serdecznie mu podziękował.
— Masz tu tobie drugiego szaleńca — mruknął Scrooge z gniewem. — Mój buchalter, nędzarz, zarabiający piętnaście szylingów tygodniowo, obarczony żoną i dzieciakami, mówi mi o wesołych świętach. Dalibóg — trzeba uciekać do domu warjatów — może tam są rozsądniejsi ludzie.
Ów szaleniec, pożegnawszy w sieni siostrzeńca Scrooge’a, wprowadził dwie nowe osoby. Byli to dwaj przyzwoici bardzo panowie, postawy ujmującej; w tej chwili stali grzecznie przed biurkiem Scrooge’a, zdjąwszy kapelusze; — trzymali w ręku papiery i regestry i powitali bankiera głębokim ukłonem.