Strona:PL Karol Dickens - Opowieść o dwóch miastach Tom II.djvu/132

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

wiła w niego, że nie zrobił nic, co mógłby sobie słusznie wyrzucać, że bezgranicznie poświęcał siebie i zapominał o sobie dla nich. Prosząc raz jeszcze, by zachowała w pamięci jego miłość i dozgonną wdzięczność, błagał, by się cała oddała dziecku i by pocieszyła ojca, a wkońcu przecież wszyscy spotkają się w Niebie.
Do doktora Manette napisał w tym samym tonie, dodając, że gorąco poleca jego opiece dziecko i żonę. Wyraził to bardzo dobitnie, w nadziei, że w ten sposób zapobiegnie rozpaczy i nawrotowi dawnych wspomnień u doktora, czego się Karol bardzo obawiał.
Panu Lorry oddawał pod opiekę ich wszystkich i wszystkie swoje interesy, co uczyniwszy i nie omieszkawszy dodać wiele pozdrowień i zapewnień przyjaźni, zakończył wszystko, co miał do zrobienia. Nie pomyślał ani razu o Cartonie. Myśli miał tak przepełnione tamtymi, że ani razu nie pomyślał o nim.
Zdążył napisać te listy zanim zgaszono lampy. Kładąc się na siennik, powiedział sobie, że skońszył swoje rachunki ze światem.
Ale we śnie wrócił do tego świata i ujrzał go w jasnych barwach. Szczęśliwy i wolny, znów w starym domu na Soho (chociaż ten dom nie miał w sobie nic realnego), z lekkiem sercem, znów był razem z Łucją, a Łucja mówiła mu, że to wszystko był sen i że nigdy ich nie opuszczał. Chwila zapomnienia, i zdawało mu się, że został już ścięty, ale znów wrócił do Łucji, nieżywy i spokojny, a jednak taki jak dawniej. Znów chwila zapomnienia, i zbudził się ponurym rankiem, nie zdając sobie sprawy, gdzie jest ani co się stało, aż zrozumiał nagle: „Jest to dzień mojej śmierci“.
W ten sposób przebył wszystkie godziny, dzielące go od dnia, w którym spaść miały pięćdziesiąt dwie głowy. Teraz, kiedy zdołał się już opanować i miał nadzieję, że potrafi przyjąć swój koniec z odpowiednim heroizmem, rozpoczęła się w myślach jego nowa praca, trudna do opanowania.
Nigdy nie widział narzędzia, które miało położyć kres jego życiu. Jak wysoko stoi nad ziemią, ile ma stopni, gdzie go postawią, jak go dotkną, czy ręka, która go dotknie, będzie czerwona od krwi, w którą stronę obrócą go twarzą czy będzie pierwszy czy ostatni — te i tym podobne pytania, zupełnie niezależne od jego woli, powstawały w jego mózgu nieskończoną ilość razy. Przyczyną ich nie był strach: Karol zdawał sobie z tego sprawę, że strach nie ma doń dostępu. Raczej przyczyną tego było dziwaczne pragnienie poznania, jak się zachować, gdy nadejdzie chwila — pragnienie, będące w rażącej dysproporcji do kilku krótkich chwil, do których odnosiło się, ciekawość, która była