Strona:PL Karol Dickens - Cztery siostry.djvu/96

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Rozległo się dwukrotne stukanie do drzwi. „To on!“ zawołała Teresa. Wszyscy przybrali takie pozy, jakgdyby nie spodziewali się niczyjego przyjścia. Tak ludzie czynią zawsze, ilekroć czekają na gościa.
Drzwi stanęły otworem — pan Barton! — zaanonsował służący.
— Niech go jaśni djabli! — syknął Malderton. — A, jak się miewasz przyjacielu! Co słychać?
— Nic, — odpowiedział kupiec w swój zwykły grubjański sposób — żyje się — ano pomalutku. Zarabia się tyż trochę. Jak się macie, dzieciaki? Panie Flamwell — jak zdroweczko?
— Jedzie pan Sparkins! — zawołał Tomek, który siedział przy oknie. — Na takim czarnym koniu. — Istotnie, nadjeżdżał Horacy na wielkim czarnym biegusie, który tak zgrabnie tańczył, i tak ogniście stawał dęba, jak tresowany koń woltyżera. Po wielu krwawych wysiłkach, po wielu skokach, kopnięciach, rżeniach i rykach udało się wreszcie zatrzymać rumaka w odległości stu jardów od bramy. Pan Sparkins zsiadł i powierzył zmachane zwierzę groom’owi pana Maldertona. Ceremonja przedstawienia odbyła się prawidłowo. Pan Flamwell zmierzył Horacego z pod zielonych okularów spojrzeniem pełnem tajemniczej powagi. Co zaś wyrażały oczy pana Horacego, o tem wie jedna chyba Teresa.
— Czy to Prześwietny Pan August z długiem nazwiskiem? — szepnęła pani Malderton do Flamwella, idąc w jego towarzystwie do jadalni.
— Nie — niezupełnie, — odpowiedział autorytet — niezupełnie, ale prawie.