Strona:PL Karol Dickens - Cztery siostry.djvu/90

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Tomek! — skarcił go ojciec z powagą, — zdaje się, że prosiłem cię już, abyś nie był osłem! — Tomek wyglądał tak radośnie, jak chorągiewka na dachu w deszczowy poranek.
— Co to za rozkosz! — rzekł ujmujący Horacy do partnerki, kiedy po ukończeniu tańca przechadzali się wzdłuż pokoju, — co to za rozkosz, co za szczęście wyjść z obrębu burz i wichrów, zmian i kolei, trosk i nieszczęść życia — nawet kiedy ta przerwa trwa tylko przez kilka uskrzydlonych chwil: i spędzić te chwile — tak krótkie, tak lotne — w błogosławionem towarzystwie osoby — której gniew byłby ciosem, której chłód byłby śmiercią, której niewierność byłaby zagładą, której stałość byłaby błogosławieństwem; której miłość jest największem, najpromienniejszem szczęściem, jakiem niebo może udarować mężczyznę!
— Co za uczucie! Co za sentyment! — myślała panna Teresa, opierając się całym ciężarem swego ciała o ramię towarzysza.
— Lecz dosyć — dosyć! — ciągnął dalej elegancki Sparkins, przybierając teatralną pozę. — Co rzekłem? Co wspólnego może mieć taki człowiek, jak ja, z podobnemi uniesieniami! Panno Malderton, — tu w głosie jego zabrzmiała energja, — czy wolno mi ofiarować Pani skromną dań w postaci...
— Ach, panie Sparkins, — odparła Teresa, rumieniąc się ze wzruszenia, — muszę pana skierować do tatusia. Nie mogę bez jego zgody ośmielić się na...
— Przecie nie będzie miał nic...
— Ach, pan go nie zna, pan nie wie! — przerwała panna Teresa, wiedząc doskonale, że nie by-