Strona:PL Karol Dickens-Dawid Copperfield 245.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Babci się zdaje?...
— Może mi się tak zdaje — rzekła babka. — Może nawet nie powinnam tego mówić... Tak sobie wyobrażam, że Ania dawno kogoś kocha...
Jakież dziwne wrażenie zrobiło na mnie to ciche i tak dobrze znane mi miasteczko. Pamiętałem tu niemal każdy kamień. Zatrzymałem się dłużej przed starym domem pana Wickfielda, gdyż serce mi tak biło, że nie miałem odwagi zadzwonić. Spojrzałem w okno, gdzie ujrzałem po raz pierwszy trupią twarz Urji Heepa i gdzie następnie pracował Micawber. Teraz białe firanki i kwiaty na oknie świadczyły, że miał inne przeznaczenie.
Otworzyła mi nieznana służąca i wskazała tę samą drogę, którą wszedłem przed laty do bawialnego pokoju.
Nic się tu nie zmieniło. Każdy sprzęt stał znowu na tem samem miejscu, jak niegdyś, przed laty, kiedy mieszkałem w tym domu. Ślady najścia rodziny Heepów zniknęły bez żadnego śladu. Poznałem w rogu biurko, przy którem odrabiałem lekcje, i książki, które czytaliśmy z Anią.
Stanąłem w oknie i objąłem pokój jednem serdecznej sympatji spojrzeniem.
Wtem otworzyły się małe drzwi z boku i stanęła w nich Ania.
Spojrzeliśmy na siebie. Postąpiłem szybko krok naprzód, a ona wyciągnęła do mnie prawą rękę, a lewą przycisnęła serce z wyrazem cichej radości na twarzy.
— Aniu, najdroższa Aniu!
Objąłem ją w ramiona i przycisnąłem do piersi. Nigdy jeszcze nie czułem tak wyraźnie, jak mi jest potrzebna i droga.
Usiedliśmy na chwilę na małej kanapce, wypytywała o powrót, o babkę, mówiła o ojcu z dumą i radością.
Musiała jednak odejść, gdyż dzieci czekały. Wyszedłem tymczasem na miasto.
Przebiegałem ciche ulice, pełne pamiątek i wspomnień