Strona:PL Karol Dickens-Dawid Copperfield 239.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Pewnego dnia Dora, trzymając jej rękę, odezwała się w zwykły swój dziecinny sposób:
— Wiesz, Dewi, mnie się zdaje, że jestem waszą córeczką. Czasem myślę, że to się jakoś poplątało, że byłoby naprawdę lepiej, gdybym urodziła się waszą córeczką. O, jakby to było wesoło!
Mimo przykrości tak długiej choroby biedne dziecko zachowało anielską pogodę. Lubiła śmiać się, gdyśmy zasiedli koło niej i rozmawiali w sposób żartobliwy. Z Anią jednak miewała poważne rozmowy, gdy były same, a potem obie miały oczy zapłakane.
Czyżby biedne dziecko przeczuwało prawdę?
Dla nas nadzieja gasła z każdym zachodem słońca i nie budziła się rankiem. Choroba postępowała bardzo szybko, gdyż w wieku Dory niema na nią środka. Z rozpaczą w sercu musiałem się jednak uśmiechać, dla niej miałem siłę ukrywać ból straszny.
Straszny, bo dni jej były policzone, może nawet godziny. Nie wychodziłem z domu, prawie nie odstępowałem od jej łóżka.
Wtem uczuła się lepiej. Zaczęła marzyć o podróży, o domku babki, wydawało jej się, że siły przybywają.
Lecz wiedziałem, że to złudzenie, zwykłe w tej okropnej chorobie.
I pewnej nocy odeszła tak cicho, że nikt nie wiedział, kiedy się to stało.
Niepodobna mi pisać o tych strasznych chwilach...
Gdy wracałem z pogrzebu, byłem tak zgnębiony, że nic mię nie obchodziło na świecie. Nie odczułbym w tej chwili żadnego nieszczęścia. Los mię wystawił na próbę.
W domu zastałem list pilny. Wuj Dan, brat Peggotty, wzywał mię natychmiast do Yarmouth.
I wyruszyłem prawie obojętny, nawet nie usiłując odgadnąć przyczyny tego dziwnego wezwania.
Na stacji dyliżansów oczekiwano na mnie. Mówiono o burzy, usłyszałem imię Steerfortha.