Strona:PL Karol Dickens-Dawid Copperfield 208.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Nie myślałem, że go tak wzburzę — odezwał się Urja, gdyśmy zostali sami. — Może głupstwo zrobiłem; odzywając się za wcześnie. Ale to nic nie szkodzi. Jutro będziemy znowu przyjaciółmi. To wszystko dla jego dobra. Jestem zawsze pokorny i pracuję dla niego.
Nie odpowiedziałem nic na to zuchwalstwo i udałem się do swego pokoju. Wziąłem książkę i chciałem czytać. Litery jednak były dla mnie tylko czarnemi znakami, które nie miały treści.
Usłyszałem nakoniec ciche kroki i na progu stanęła Ania. Była blada i smutna, ale zupełnie spokojna.
— Może jutro nie znajdziemy chwili na rozmowę — rzekła — dlatego przyszłam teraz. Ojciec usnął.
— Aniu, najdroższa Aniu, powiedz, co mogę zrobić, ażeby cię uwolnić od tej żmii?
— Ufam Bogu — odparła. — Miłość i prawda zwycięży.
— Ale ty... ale on... ale... słyszałaś przecie? Ja nie mogę się z tem pogodzić. To byłby błąd z twej strony w zrozumieniu swego obowiązku! Ani prawda, ani miłość takiego poświęcenia nie wymaga.
Widziałem, że jest głęboko wzruszona, usta jej drżały, nie mogła przemówić i odwróciła twarz w przeciwną stronę.
— Bądź spokojny — szepnęła wreszcie — to nie stanie się nigdy.
Uścisnęła mi rękę i odeszła szybko.
Interesy babki załatwiłem dobrze, korzystna sprzedaż domku dała jej mały kapitał i wracałbym zadowolony, gdyby nie troska o drogich przyjaciół z Canterbury.
Urja wprawdzie nazajutrz spotkał mię niby przypadkiem, zaczął rozmowę, jakby nic nie zaszło, oznajmił, że pogodził się już z panem Wickfieldem, że jest pokorny, wdzięczny, przywiązany i pracuje dla jego dobra. Ale wiedziałem, co mam myśleć o tem wszystkiem.
To też lżej odetchnąłem dopiero w swoim kąciku. Było tu ciasno, ale nie miałem obawy, aby taiła się gdziekolwiek