Strona:PL Karol Dickens-Dawid Copperfield 188.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Pracy! — brzmiało mi w uszach. — Ale jakiej? Gdzie jej szukać? Co robić?
Przyszedł: mi na myśl Traddles i postanowiłem zajść do niego dziś-jutro z pewnym planem. Pracował on w dzienniku poza swoją adwokaturą. Chciałem go się poradzić.
Wtem jadąca za mną dorożka zatrzymała się obok trotuaru. Spojrzałem mimowoli i stanąłem.
— Ania! — zawołałem, radośnie zdziwiony.
Uśmiechnęła się i wskazała miejsce obok siebie.
— Jak to dobrze, że przyjechałaś — mówiłem, czując, że się wszystko rozjaśnia przede mną, że obok niej o wszystko mogę być spokojny. — Wiesz co? Gdybym znał czarodziejskie słowo, które spełnia życzenia, pomyślałbym w tej chwili o tobie. Dokąd jedziesz?
— Do ciebie. Przyjechałam po to, aby zobaczyć miss Trotwood. Właściwie ojciec z Urją musieli przyjechać dla jakichś interesów, a ja zabrałam się z nimi.
— Więc są już wspólnikami? — zapytałem prawie nieśmiało, spojrzawszy na nią i spostrzegając w tej chwili wielką zmianę w jej twarzy. Było w niej coś nad wszelki wyraz szlachetnego, a zarazem taka słodycz i powaga, iż wydała mi się aniołem pociechy.
— Tak — odparła spokojnie. — Duże zmiany: oni mieszkają z nami.
— Kto oni?
— Pan Heep z matką. Ona zajęła twój pokoik, pamiętasz? Szczęśliwe były czasy!
— Aniu, Aniu! — szepnąłem zasmucony.
— Nic strasznego — odparła. — Trochę mniej swobody. Niezawsze mogę być sama, kiedy pragnę, chociaż mam niby swój pokój. Lecz trudno. Na nic innego skarżyć się nie mogę. Nudzi mię czasem rozmową o synu, ale to matka. Urja jest dobry dla niej.
Widoczne było dla mnie, że nie wie nic jeszcze o podstępnych zamiarach Urji względem jej osoby.