Strona:PL Karol Dickens-Dawid Copperfield 167.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Zapanowała nad sobą i otarła łzy, usiłując przybrać zwykły, spokojny wyraz.
— Muszę cię prosić o jedno — szepnęła — nie okazuj Urji niechęci. Ze względu na ojca i na mnie, ukryj, co o nim sądzisz, i bądź, jak dawniej, grzeczny, przyjacielski. To niebezpieczny człowiek, a chodzi... o ojca.
Byłem zgnębiony, choć starałem się panować nad sobą. W salonie zastaliśmy panią domu, która rozmawiała z młodzieńcem, jakby nieobcym dla mnie. Ania mię przedstawiła i nagle usłyszałem imię Traddlesa.
Traddles! Więc to jest Tomek! Zaniedbany, włosy zwichrzone, wyraz dobroci w oczach i łagodny, niepewny uśmiech.
Ścisnęliśmy się serdecznie za ręce, a wspomnienia młodości żywo stanęły przed nami.
— Czy widujesz Steerfortha? — zapytałem.
Machnął ręką i uśmiechnął się swoim uśmiechem.
— Słyszałem, że się bawi — odpowiedział — gdzież ja go spotkać mogę?
— A ty czem się zajmujesz?
— Jestem prawnikiem — odparł — ale... ale niebardzo mi się wiedzie. Nie jestem, jak wiesz, praktyczny. Wszystko jedno. Tylko że nasze drogi ze Steerfortem rozeszły się daleko. Możeby mię nie poznał.
Spojrzałem w stronę Ani i oczy nasze się spotkały, w jej wzroku wyczytałem troskę i przypomnienie.
Pani domu zaprosiła mię na obiad, na którym spotkałem się z Urją.
Byłem na to przygotowany, nie umiałem jednak pokryć swego wstrętu i starałem się trzymać od niego zdaleka. Szło jako tako, o ile nie zbliżałem się do Ani, lecz jeśli zaczynałem z nią rozmowę, Urja natychmiast zjawiał się koło mnie.
To było tak męczące, że chętnie pożegnałem wreszcie towarzystwo, aby odetchnąć z przykrego przymusu, gdy na schodach spostrzegłem, że Urja idzie za mną.