Strona:PL Karol Dickens-Dawid Copperfield 114.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

się, że będę tam jakby u siebie, tak blisko chłopców, na miękkiem posłaniu, w miejscu dobrze mi znanem.
Ożywiony tą nadzieją, szedłem raźniej naprzód, chociaż byłem bardzo zmęczony i bałem się chwilami, że nie trafię. Rzeczywiście było już późno, gdy rozpoznałem dobrze mi znany budynek.
Przystanąłem tak mocno wzruszony, że na chwilę zapomniałem o zmęczeniu. Zwolna, bardzo zwolna obszedłem go dokoła, patrząc w czarne, zamknięte okna, które przypominały mi tak wiele. Każde prawie mówiło do mnie: czy pamiętasz? Tam spali chłopcy spokojnie, na łóżkach, a ja?...
Doszedłem do stogu i położyłem się wreszcie na sianie. Mimo zmęczenia usnąć nie mogłem odrazu i nigdy nie zapomnę uroczystego uczucia, jakiego tu doznałem tej pierwszej nocy bez dachu, samotny pośród ciemności i ciszy.
Na szczęście było ciepło. Widok pogodnego nieba i blade światło gwiazd działało na mnie uspokajająco. Usnąłem wreszcie i zbudziło mię dopiero słońce wraz z dzwonkiem szkolnym, który wzywał chłopców na śniadanie.
Wstałem pośpiesznie i poszedłem dalej. Nie chciałem, aby mię tutaj widziano.
Była niedziela. Jakaż niepodobna do wszystkich, które dotąd przeżyłem, zacząwszy od dzieciństwa, aż do tej ostatniej z pożegnalnym obiadem życzliwych mi ludzi. Przechodziłem koło kościoła i przystanąłem na chwilę pod murem. Wejść do środka nie mogłem, powalany błotem, zakurzony, niemyty, brudny.
Lepiej nie myśleć o tem, a iść, iść naprzód, póki nie stanę u celu.
Uszedłem dnia tego blisko trzydzieści kilometrów, więc byłem porządnie zmęczony wieczorem; przy drodze widziałem otwarte zajazdy, lecz nie miałem odwagi wstąpić. Bałem się wydatku i włóczęgów, których spotykałem na drodze, a w oberżach było ich pełno. Myślę nawet, że ten ostatni strach był większy. Skierowałem się więc ku Chat-