Strona:PL Karol Dickens-Dawid Copperfield 068.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

mię do płaczu, lecz ogólnie tak źle nie było, nawet o wiele lepiej, niż się spodziewałem.
Nie byłem uważany jednak za kolegę, dopóki nie przyjechał Steerforth. Przybycie jego wielkie sprawiło wrażenie, odrazu zrozumiałem, że jest wodzem wszystkich.
Trzymałem się na boku i nikt się do mnie przez parę godzin nie zbliżał, — w drugim końcu podwórza skupili się wszyscy.
Nakoniec jeden z młodszych przybiegł do mnie. Pod szopą na złamanem krześle siedział Steerforth, obok niego kilku starszych na połamanych ławkach i drwach, przeznaczonych na opał. Stanąłem przed nim spokojny, choć blady, oczekując wyroku.
Kazał mi opowiedzieć szczegóły przewinienia i kary, słuchał z zajęciem, a kiedy skończyłem, uderzył mię łaskawie po ramieniu i odezwał się głośno, że mogę „gwizdać na całą tę głupią historję“.
Uczułem niewymowną wdzięczność za te słowa, chociaż nie zrozumiałem, dlaczego mam gwizdać, ale widoczne było, że zdjęły one ze mnie wszelką odpowiedzialność i upokorzenie. Koledzy otoczyli mię natychmiast, podawali mi rękę, rozmawiali ze mną.
Sam Steerforth przeszedł się ze mną dokoła podwórza.
— Masz pieniądze? — zapytał. — Wiele?
— Sześć szylingów.
— Radzę ci, oddaj mi je do schowania. A zresztą, zrób, jak uważasz. To zależy od ciebie.
Bez wahania wysypałem mu na rękę wszystko, co pozostało w sakiewce Peggotty.
— Czy chcesz coś wydać zaraz? — spytał znowu.
— Nie, nie mam na co.
— Możebyśmy wypili wieczorem w sypialni buteleczkę słodkiego wina? — spytał znowu. — Śpimy razem, zdaje się.
— I owszem — odpowiedziałem pośpiesznie, chociaż nie miałem na to najmniejszej ochoty.