Strona:PL Karol Dickens-Dawid Copperfield 017.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Niebardzo rozumiałem, z czego dziś Peggotty jest niezadowolona, dlaczego mię ściska, a potem znowu pragnie słuchać o krokodylach, ale zacząłem czytać. Nie wiem, czy trwało to długo, lecz skończyliśmy już o krokodylach i zacząłem nowy rozdział o aligatorach, gdy u furtki ozwał się dzwonek.
Pobiegliśmy otworzyć. Weszła mama, a za nią jakiś pan wysoki, z bardzo pięknemi czarnemi włosami i brodą po obu stronach twarzy. Widziałem go już w niedzielę, bo nas odprowadzał z kościoła do domu. Mama wyglądała ślicznie. Uśmiechnęła się do mnie, objęła serdecznie i ucałowała mię w czoło i w głowę. Obcy pan patrzył na to z jakimś dziwnym uśmiechem i powiedział, że jestem szczęśliwszy od króla, czy coś tam podobnego.
— Dlaczego? — zapytałem, patrząc przez ramię mamy.
Poklepał mię po głowie, a ponieważ z tego powodu ręka jego dotknęła włosów mamy, więc cofnąłem się przed nim żywo.
— Dewi! — szepnęła mama jakgdyby z wyrzutem.
— Kochany chłopiec — rzekł gentleman głośno. — Wcale mu się nie dziwię.
Twarz mamy stała się jeszcze piękniejsza i taka różowa, jak nigdy przedtem nie widziałem. Powiedziała mi słodko, że jestem niegrzeczny, że nie trzeba być takim, ale jednocześnie tuliła mię do siebie i czułem jej serdeczny uścisk. Potem odwróciła się znów do obcego, przepraszała i dziękowała, że miał z nią tyle kłopotu, i mówiąc: dobranoc, podała mu rękę.
Gentleman pochylił głowę w odpowiedzi i znowu spojrzał na mnie jakimś dziwnym wzrokiem.
— Dobranoc, chłopcze — rzekł bardzo uprzejmie.
— Dobranoc — odpowiedziałem.
— Podaj mi rękę i bądźmy odtąd przyjaciółmi.
Ponieważ prawą rękę miałem w dłoni mamy, więc podałem mu lewą.