Strona:PL Karol Baudelaire-Kwiaty grzechu.djvu/097

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Tak ci ludzie, dręczeni swą nędzą domową,
Strawieni pracą, z wiekiem ubieloną głową,
Pod więzią różnych szczątków chylący kark zgięty,
Te wielkiego Paryża wyrzuty i męty,
Wracają, przesiąknięci zapachem gałganów,
W towarzystwie zsiwiałych w boju weteranów,
Których wąs zwisa, niby szmat chorągwi starej.
— Łuki tryumfu, kwiaty, zwycięzkie sztandary,
Stają przed ich oczyma, — o potężny czarze! —
I w płomienistej orgji, w słońcu, przy trąb gwarze,
Oni niosą śród krzyków tłumu, bębnów wrzawy,
Pijanemu miłością ludowi — laur sławy!
Tak śród ludzkości płochej roztacza z szczodrotą
Wino, ten Paktol lśniący, falę swoję złotą,
I przez gardło człowiecze o swych czynach gwarzy,
Władnąc przez dary, śladem prawdziwych mocarzy.
By tych wszystkich wyklętych, którzy mrą w milczeniu,
Utopić nienawiści, wesprzeć ich w omdleniu,
Bóg, wzruszony wyrzutem, stworzył sen dla powiek,
A wino, święte słońca dziecię, dodał człowiek!