Strona:PL Karel Čapek-Boża męka.pdf/66

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Wszystkie fraktury są na przedniej stronie. Musiał momentalnie skończyć. Głowa na miazgę — hm — co? Tego już nikt nie rozpozna.
— Nie rozpozna — odpowiedział jakimś ostrym głosem drugi, który przykucnąwszy na piętach, przewracał trupa — Djabeł by go poznał.
— Czego pan szuka?
— Niczego, patrzę się tylko —
— Czy znalazł pan coś?
Pochylony pan podniósł się.
— Nic. Zgasł mi. Dziękuję, — zwrócił się do Slawika, który mu podał ogień — jestem komisarz Lebeda. Tak, — zamyślił się — co doktorze, jak długo tu już leży?
— Dzień, dwa dni —
— Dwa dni! gdzie już teraz będzie!
— Kto?
— Morderca przecie, — odezwał się komisarz ze ździwieniem. — Ten, który strącił tego tu oto — — —
— To może nie, — bronił się doktor — morderstwo! Dlaczego — — dlaczego — —
— Tak tylko. Dziwię się, że zmarłemu nie spadł kapelusz z głowy; dziwię się, że mu się ani nie pogniótł, ani nie powalał; to dziwne, prawda?
— Oczywiście, — potwierdził doktor, nie bardzo jednak przekonany.