Strona:PL Karel Čapek-Boża męka.pdf/57

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

potrzebę zobaczenia ludzi. Całego tłumu ludzi. Na ulicach. W kawiarniach. Rozpierała go jakaś konieczność, aby ten dzień przeciągnął się jak najdłużej — przez noc — aż do jutra — aby go nie wypuścić za nic w świecie.
Teraz wydawało się mu to wysoce poetyczne, że Lida uciekła. Był w jakiejś ekstazie, radował się bez miary i nawet nie uświadomił sobie, że jest sam i bardzo cichy w tej nocy. Czuł, że chwila jest zbyt ważna, aby ją wypuścić; niósł w sobie coś rozległego i bał się to w myślach rozdrobić.
Jestem wyswobodzony — myślał i czuł — ale Boże daj, aby odkupienie moje przebaczeniem się stało! Niech nie przebudzę się. Niech trwam w tem! Może Lida śpi — myślał sobie słodko — zagubiona w świecie, jak wiewiórka w lesie. — O jej krokach wiem tyle, co o jej snach. Ale to dobrze, że śni, że życia jej nikt zbadać i dojrzeć nie może — a jeżeli błądzi, niech choć błądzi tak, jak chce i na nieznanych miejscach.
Niech będzie gdziekolwiek! to tylko dobrze, że nie jest na miejscu, które wskazało jej przeznaczenie; daleka jest i powabna i stoi na progu niezliczonych kroków: taką ją teraz odszukam.
Boże! myliłem się; nieszczęście, zbrodnia, albo fatum — każdy, kto chce trafić, mierzy