Strona:PL Karel Čapek-Boża męka.pdf/211

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

na! Przychodzi fala po fali, aby się złamać na kamieniu. Kamień za kamieniem zwala się w fale, które go niszczą. Ale powierzchni nic nie łamie i nic nie złamie. Na niej przemijają światła i cienie. Po niej przewalają się góry i przebiegają drzewa. Przepływają miasta i skały. Dziewczyna napróżno załamuje ręce, bo początek i koniec świata przelecą, jako zwierciadlane odbicia. Powierzchnia, która nigdy nie zmarszczy się, nie zadrży, bo zadrżeć nie może. Której się nikt nie dotknie, bo dotknąć się nigdy nie może. A kto się na nią patrzy, widzi zawsze tylko czyste, pierzchające obrazy, pozbawione rzeczywistości.
Na przeciwległej grobli stanął mężczyzna i patrzył chwilę.
— Cóż — zawołał wkońcu — biorą?
— Nie biorą — odpowiedział chory wesoło.
A do Lhoty odezwał się:
— Chętnie siaduję tutaj. Gdy spadnie do wody liść, woda się zachwieje i ja się zachwieję. Ale bez trwogi. Niekiedy, o zachodzie słońca myślę o Bogu. Wieczność jest straszna.
Lhota odwrócił się pytająco:
— Czasami — ciągnął chory dalej — widziałem tak dziwne wzburzenie na wodzie, że niepodobna pojąć, skądby się wziąć mogło. Czasami załamie się fala i zalśni piękniej niż inne.